Obrazy malowane muzyką

2023-07-24

Dzisiejszy rozmówca: Janusz „Yanina” Iwański, kompozytor, autor tekstów, wokalista. Częstochowianin od urodzenia. 

Redakcja: – Dźwięki, muzyka docierają do nas już we wczesnym dzieciństwie. Kiedy zaczęła się twoja fascynacja muzyką, instrumentami? 

Janusz „Yanina” Iwański: – Muzyka mnie fascynowała, od kiedy pamiętam. Kiedy o tym wspominam, ludzie, szczególnie młodzi, nie dowierzają, lecz zainteresowanie muzyką obudziły we mnie orkiestry dęte. Mieszkałem przy ul. Warszawskiej 22. Tego budynku już nie ma, był między ulicą Spadek a ulicą Mostową. Między tymi dwiema ulicami przy Warszawskiej stały dwie kamienice. Tam się wychowałem. I tam często ulicą Warszawską szły kondukty żałobne, konie ciągnęły przeszklony karawan, w którym widać było trumnę. Za karawanem szła rodzina, znajomi zmarłego i bardzo często szła w kondukcie orkiestra dęta. Jak słyszałem orkiestrę, zbiegałem z poddasza na dół, stałem przed bramą i słuchałem muzyki, szedłem kawałek jeszcze w kierunku Trzech Krzyży, słuchając muzyki. Właśnie to mnie najbardziej interesowało. Ponieważ to była jedna z niewielu, jak powiedzieć, muzyk, którą słyszałem na żywo. Natomiast i pamiętam dokładnie, że w 1959 roku moi rodzice kupili radio. I to radio, jak stanęło w domu, otworzył się świat. Kręcąc gałką, mogłeś trafić na różne stacje.

Red.: – Najwięcej muzyki można było posłuchać w Radiu Luxembourg.

J.Y.I.: – Radio Luxembourg odkryłem dopiero na początku lat sześćdziesiątych. Radio Luxembourg, Głos Ameryki. Tato słuchał Wolnej Europy, brat Radia Luxembourg. Był jeszcze jakiś program, gdzie puszczali muzykę z różnych stron świata. I wtedy jakby zainteresowałem się konkretnie rodzajem muzyki, zacząłem dostrzegać różnice w melodiach. Natomiast wcześniej słuchałem wszystko, co leciało w radiu. Przekręcałeś gałką i słyszałeś coś innego.

Red.: – W którym momencie stwierdziłeś, że chcesz grać na gitarze? 

J.Y.I.: – To chyba przyszło później… Muzyka mnie fascynowała, śpiewałem w przedszkolu. Bardzo to lubiłem. Dużo też malowałem. Myślę, że sztuki plastyczne bardzo mnie wciągnęły, a muzyka jakoś naturalnie była związana ze mną. Mama śpiewała. Miała bardzo ładny głos. Później, po latach, gdy byłem już nastolatkiem, dowiedziałem się, że mama grała na mandolinie. Ojciec był szalenie muzykalny, ale zawodowo zajmował się szewstwem. Życie było bardzo trudne. Bycie artystą w tamtych czasach to bardzo trudna rzecz, albo poważne wykształcenie, albo rzeczywiście tak zwane parcie na szkło. Telewizja dopiero startowała. A skoro pytasz o gitarę, to mógł być 1961, 1962 rok. Pojawili się Beatlesi i to było coś wielkiego. Małego dziecka nie możesz kupić reklamą. Małe dzieci mają naturalny dar i nie możesz im wcisnąć kitu. Albo w coś wchodzą, albo nie. Dorosłego człowieka możesz. Sto razy mu coś pokazać i on to kupi. Jesienią ’61 lub ’62 roku brat przyniósł do domu gitarę i to był chyba ten moment, gdy zaczęła się moja fascynacja tym instrumentem. Niestety gitara była przez jakiś czas w domu i poźniej trzeba było ją oddać. Był wielki lament, ale za jakiś czas brat przyniósł następną gitarę. Pożyczył od kolegi. Kupienie gitary nie było łatwą rzeczą, zwłaszcza w rodzinie, gdzie nie starczało do pierwszego. Mama dostawała zaliczkę. Często nie starczało do wyrównania. To był bardzo trudny okres. Ale gitara cały czas była w domu. Oczywiście brzdąkałem w tę gitarę. Pewnie była rozstrojona. Ale tak mi się podobało, że wychodziłem na podwórko, to było takie podwórko w kształcie patio, bo z każdej strony był dom. Na środku podwórka była piwniczka sąsiadów. Sąsiad trzymał tam węgiel, a może inne rzeczy, tego nie pamiętam dokładnie. Siadałem na tej skrzyni. Brzdąkałem w struny i śpiewałem, co mi ślina na język przyniosła. To było dla mnie coś pięknego. W ogóle niebo się otwierało, ale się okna zamykały. I byłem bardzo zdziwiony, że ja tak pięknie śpiewam i tak pięknie gram, a sąsiedzi zamykają okna.

Red.: – Początki bywają trudne. Jednak upór grania na gitarze, śpiewania zwyciężył, co bardzo cieszy. 

J.Y.I.: – Mój pierwszy instrument zrobiłem sam. 

Red.: – ?

J.Y.I.: – Brało się pudełko zapałek, nacinało się brzegi. Na wierzch pudełka kładłeś dwie zapałki i naciągałeś gumki wyciągnięte z gumy od majtek. Gumki zaciskało się w tych nacięciach. Czy coś takiego w ogóle kojarzysz?  I tak powstawała minimalna harfa i można było różne dźwięki wydobywać.

Red.: – Byłeś bardzo kreatywny już jako dziecko.

J.Y.I.: – Chciałem na czymś grać. Rodziców nie było stać na kupienie prawdziwego instrumentu. Myślę, że byłem wrażliwy na muzykę od dziecka. Muzyka mnie fascynowała niezależnie od rodzaju. Nie zdawałem sobie sprawy, że będę muzykiem, bo chciałem zostać malarzem. W przedszkolu zauważono talent malarski, talent plastyczny. I pamiętam, że kiedyś zwróciła na to uwagę przedszkolanka. Bo na moich rysunkach góry mają perspektywę, że dom jest w perspektywie, że słońce nie jest w rogu, jak wszystkie dzieci rysowały, tylko że jest okrągłe i ma różne barwy. Przekonywała moją mamę, żeby te moje umiejętności rozwijać. Mama kupowała mi różne farby, ołówki. Później w szkole podstawowej było dokładnie to samo. Może w dwunastce (Szkoła Podstawowa – wtrącenie autor) byli mniej zainteresowani, ale gdy przeprowadziliśmy się na ulicę Sieroszewskiego i zacząłem chodzić do siedemnastki, to tam nauczyciele zwrócili na moje rysunki uwagę i bardzo często moje prace wisiały w korytarzu. Nie wiem, który to był rok, ale poproszono mnie, żebym narysował Kopernika. I narysowałem Kopernika jak na tym najbardziej znanym obrazie. Rysunek przez kilkanaście lat wisiał w tej szkole podstawowej, choć ja już ją opuściłem. Miałem list polecający od dyrekcji Szkoły Podstawowej 17 do dyrekcji Liceum Plastycznego.

Red.: – Ale nie chodziłeś do „Plastyka”.

J.Y.I.: – Chciałem. Zdałem wszystkie praktyczne egzaminy wstępne. Zdałem malarstwo na pięć, szkic, martwa natura – pięć, matematykę zdałem na cztery i pół, a polski zdałem na dwóję podkreśloną 28 razy. Nie przyjęto mnie do liceum plastycznego ze względu na moją dysfunkcję, która się nazywa dysleksja. Ale o tym, że ją mam, dowiedziałem się 6-7 lat później.

Red.: – Świat sztuk plastycznych stracił, świat muzyki zyskał.

J.Y.I.: – Te dwie dziedziny sztuki były we mnie na jednym poziomie. Lubiłem malować i czułem, że bardzo chcę się nauczyć grać na gitarze. Chyba w VIII klasie podstawówki już grałem na weselach i zarabiałem pieniądze. Zabierałem z domu radio Rapsodia jako wzmacniacz, miałem zespół i chyba 2-3 wesela zagrałem. Nie myślałem wtedy, żeby zostać muzykiem, bo ja chciałem być malarzem. Znaczy artystą malarzem. A nieprzyjęcie mnie do liceum plastycznego spowodowało, że zawalił się cały mój świat. Przygotowywałem się do liceum plastycznego całą szkołę podstawową, ćwiczyłem, malowałem, rysowałem i tak dalej.  I nagle ktoś stwierdził, że nie mogę chodzić do liceum plastycznego, bo nie wiem, jak się pisze „chmury”, nie wiem, jak się pisze „pochody”, nie wiem, jak się pisze „chodnik” i tak dalej, i tak dalej. Więc cały mój świat się załamał, to trwało dość długo, chyba 2-3 tygodnie miałem kryzys. Co dalej? Dla 15-latka to dramat nie dostać się do szkoły, o której się marzyło. No i nagle mnie oświeciło. Szkoła muzyczna.

Red.: – Nie była to klasa gitary, lecz kolejny dramat.

J.Y.I.: – Tak, to prawda. Nie było miejsc w klasie gitary. Czujny dyrektor Wojciech Łukaszewski, kompozytor muzyki współczesnej, powiedział mi, abym wybrał sobie inny instrument i że od razu przyjmuje mnie do szkoły. Do wyboru były dwa instrumenty. Kontrabas i puzon. Wybrałem kontrabas, bo podobny do gitary basowej. Później się rozpłakałem, jak dowiedziałem się, że na kontrabasie gra się smyczkiem. 

Red.: – Czyli na kontrabasie też potrafisz grać?

J.Y.I.: – Tak, oczywiście. Natomiast nigdy nie pokochałem tego instrumentu. Grałem bardzo dobrze. Byłem piątkowym uczniem kontrabasu.

Red.: – Powiedziałeś, że już w ósmej klasie podstawówki przygrywałeś do tańca na weselach. A pamiętasz pierwszy utwór, który skomponowałeś?

J.Y.I.: – Dobrze pamiętam. Na koloniach. Piosenka była wakacyjna, którą napisałem. To było tak: „już zaczęły się wakacje, czas wyjeżdżać w góry, wyruszamy w wszystkie strony, spoglądając w chmury, z uśmiechem na ustach, śpiewamy piosenkę” – bo co właściwie może napisać dzieciak, który ma, powiedzmy, 10-11 lat.

Red.: – Czy to wtedy usłyszałeś pierwsze brawa? 

J.Y.I.: – Nie, nie. Pierwsze to za granie na podwórku. A gdy już miałem 12-13 lat, chodziłem po klubach. Ale nikt mnie nie traktował poważnie, bo byłem malutki. Jednak miałem piękną gitarę. Bardzo długo nie rosłem. Miałem 17 lat, jak zacząłem rosnąć.

Red.: – Mimo że koncertowałeś w różnych miejscach Polski, świata, po występach wracałeś do Częstochowy. 

J.Y.I.: – Przejechałem kawał świata i zawsze tu wracałem. Nie wiem dlaczego, choć wiele razy się nad tym zastanawiałem. Bywa, że czasem się dziwię, że nie wyjechałem z tego miasta. Tak jak to zrobili moi różni koledzy.

Red.: – Żałujesz?

J.Y.I.: – Nie, nie żałuję niczego w życiu. Mogłem zostać w Meksyku, Nowym Jorku, w Warszawie, Gdańsku, Krakowie. Wracałem tu z jakiegoś niejasnego mi powodu.  Może sentymentu do tego, że tu się urodziłem i tu pochowani są moi rodzice? Nie mam zielonego pojęcia. 

Red.: – Jesteś muzykiem, który komponuje i pisze teksty. Co jest u ciebie pierwsze? Najpierw pracujesz nad muzyką i do niej układasz tekst, czy odwrotnie? 

J.Y.I.: – Bywa różnie. Muzyka z natury swojej jest największą abstrakcją, jaka istnieje w sztuce. Natomiast kiedy wkraczamy w piosenkę, mamy do czynienia z literaturą. Piosenka jest najmniejszą formą literacką. I tutaj dochodzi kwestia odpowiedzialności za słowa. Słowa, które mogą zabić, ranić, albo mogą także pokrzepić, a nawet uzdrowić. Trzeba mieć dużą świadomość odpowiedzialności za słowa, które są multiplikowane, powtarzane, tak jak w piosence. Jeżeli tekst idzie w świat, musi być cyzelowany tak, by zawierało się w nim wszystko, co chcesz powiedzieć. I czy na pewno chcesz to powiedzieć? I tak, żeby nie zranić innych osób. Dobry tekst ma w sobie melodię. Może mieć milion różnych melodii, ale jak jest dobry, to go czytasz i powstaje melodia w twojej głowie. Natomiast zdarza się, myślę, że jeżeli chodzi o piosenki, w moim przypadku, to jest pół na pół: czasami wpada mi po prostu tekst i go zapisuję, a czasami jest tak, że mam gotową melodię, słucham melodię i wpadają słowa. Nie jestem kompozytorem, który siada i od 8.00 do 21.00 komponuje, siada i pisze. Jeżeli nie powstaje w mojej głowie melodia, to jej po prostu nie ma. Nagle się pojawia melodia i ona jest. Trzeba ją szybko zarejestrować, zapisać. Dzisiaj można szybko zarejestrować, bo jest dyktafon. Czasami jadę samochodem i teraz po prostu w telefonach jest dyktafon i sobie zanucę melodię albo jakiś szlagwort. Dla przykładu: bierz co chcesz, wielkie podzielenie, kochaj, kochaj, szalenie, szalenie – to jest taki szlagwort. 

Red.: – Pisanie i komponowanie piosenek to początki twojej artystycznej działalności. Bo kolejnym krokiem w tej dziedzinie było stworzenie muzyki do filmu, teatru. 

J.Y.I.: – Wciągnęli mnie w to dwaj panowie: Łukasz Wylężałek i Henryk Talar. Właściwie zmusili mnie, sprowokowali do tego, żebym stworzył jakąś muzykę do tzw. latających obrazków, czyli do taśmy. Łukasz Wylężałek do obrazków zarejestrowanych, a Heniek Talar przekonał do skomponowania muzyki do przedstawienia teatralnego. To są dwa różne światy. Kompletnie różne, jeżeli chodzi o przestrzeń muzyczną. Taśma ma coś takiego w sobie, że masz obraz niezależny, czy on jest przestrzenny, czy płaski, on jest powtarzalny. Więc zupełnie inaczej słyszysz muzykę do obrazu. Natomiast teatr, żywy teatr (nie mówię o teatrze telewizji)… Henio poprosił mnie, żebym skomponował muzykę do spektaklu „Lot nad kukułczym gniazdem”. Mówię: „Heniu, stuknij się w głowę, mam napisać muzykę do tytułu o światowej sławie?”. Heniek się uparł, abym spróbował. Odpowiedziałem, że jeżeli znajdę motyw, to spróbuję. Ale postawiłem jeden warunek, że będę na próbach czytanych, jak już będą na scenie, na próbach czytanych do spektaklu. To jeszcze było przed wakacjami, trochę trwało. Siadałem sobie w różnych miejscach na widowni, ponieważ przestrzeń w teatrze ma głębię – tak jak jest odległość ode mnie do ciebie w tej chwili, czy odległość do barmanki, czy do Wiesia – bo inaczej z każdego krzesełka słyszysz muzykę. Ta muzyka, najlepiej, by była grana, ale ponieważ to miała być taśma, czyli miało być odtwarzane, więc przestrzeń, w której się aktorzy poruszają, musi być dla nich tak szalenie bezpieczna, żeby oni się nie obijali o tę muzykę. Ma być tak jak blejtram. Ma być scenografią, w której się poruszają artyści na scenie.

Red.: – Muzyka ma wspierać aktorów.

J.Y.I.: – Muzyka musi siedzieć w przestrzeni. Okazuje się, że scena ma 10 metrów głębokości. Oni grają metr przed końcem sceny i 7 metrów poruszają się. Dźwięk musi być tak zrobiony, żeby mieli pełny komfort scenografii muzycznej. To jest to. No i pewnego dnia siedziałem i wpadł mi motyw. Poszedłem do Henia i powiedziałem, że skomponuję i nagram na jesień muzykę.

Red.: – W twoim dorobku oprócz piosenek są też kapele, które stworzyłeś. Czy któraś z nich jest ci bardziej bliska? 

J.Y.I.: – Każda jest bliska. Myślę, że Tie Break jest zespołem mojego życia, jeśli chodzi o zawodowy rynek. A jeżeli chodzi o scenę amatorską, to najważniejszym dla mnie zespołem był Reverberator, który mnie pociągnął w górę na rynku amatorskim jak tylko się dało. Wystąpiliśmy na różnych festiwalach w całym kraju, a zaczęło się od wygrania konkursu Dzień Dobry Piosenko. Rok później byłem nagrodzony przez Czesława Niemena na trzecim Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Młodzieżowej w Katowicach. 

Red.: – Na ile jest prawdą, że twój artystyczny pseudonim Yanina powstał przez przypadek. Bo któryś ze znajomych pomylił cię z koleżanką, a to z racji na twoje długie włosy.

J.Y.I.: – Yanina to moje szóste imię. Nadano mi sześć imion. Imię Janina później mi się przydało na scenie. Staszek Sojka wymyślił, że będziemy występować jako Sojka i Janina. A Janina pisane przez Y. Imię Yanina jest mi nadane. Nadane przez ludzi. Z jakiegoś powodu nadano mi imię Janina. Z jakiego? Musisz zapytać tych, którzy mi to imię nadali.

Red.: – Póki co, powiem, że mój ojciec tak samo jak twój był szewcem. Mieszkał na Tartakowej.

J.Y.I.: – Słuchaj. Tartakowa to jest ulica mojego dzieciństwa, ponieważ mój brat miał tam dziewczynę, którą kochałem jak siostrę. Niedawno po koncercie „Chłopców z Placu Broni” rozmawiałem z teściową Roberta Chestera Glińskiego i okazało się, że ona jest koleżanką tej dziewczyny z Tartakowej i znała też mojego brata. Zadzwoniliśmy do niej, mieszka teraz w Zawierciu. Kobieta mówi, że mnie pamięta, że jako taki mały brzdąc, 5 może 8 lat, kręciłem się zawsze koło mojego brata. Ja odpadłem. A jak ona powiedziała mi swoje panieńskie nazwisko, przypomniało mi się dzieciństwo. Pamiętam osoby o takim nazwisku, bo to towarzystwo mojego brata. Brat był 8 lat starszy. Pamiętam. Marek Kamiński mieszkał w tym samym podwórku co ja. On pierwszy się wyprowadził z Warszawskiej i dostał mieszkanie na ulicy Dąbrowskiego. Pierwsze dwa bloki tam postawili. Poszedłem go tam odwiedzić i on miał taką rurę do podgrzewania wody. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Wkładało się węgiel i do wanny można było nalać ciepłą wodę. A u nas nie było wody. Mieszkanie na poddaszu bez okien, ubikacji, wody. No dzisiaj, jak się powie coś takiego dzieciakom, to nie uwierzą, że to prawda. Rozumiesz? Mieszkanie bez niczego. 25 metrów pokój z kuchnią. Ciemno jak w …, bo to na poddaszu zrobione. No, ale wiesz, ja nie wspominam źle. Okres Warszawskiej to jest właściwie cały mój rozwój. Powiem wam jedną rzecz: że chodziłem do przedszkola na Koziej. Moja mama nie mogła załatwić w żaden sposób żłobka dla 2,5-letniego dziecka, więc ubłagała dyrektorkę przedszkola na Koziej, żeby mnie przyjęła. Powiedziała, że nie trzeba się mną zajmować. 2,5 roku miałem. Czyli to mamy ’58 rok. Jesień ’58 roku, poszedłem do przedszkola. I jest jedna rzecz, z którą nie mogłem sobie poradzić do końca przedszkola. Że do przedszkola mogłem pójść sam, mając trzy i pół, cztery lata, ponieważ mama pracowała, ojca nie było, a brat po prostu był „smykiem” z Warszawskiej, no to do przedszkola szedłem sam, natomiast nie mogłem z tego przedszkola sam wyjść. To długo nie dawało mi spokoju. Aha, a nim dotarłem z domu do przedszkola, to szedłem naprzeciwko mojego domu na Warszawskiej, gdzie był sklep spożywczy. Szedłem tam o 6 rano, gdy otwierano sklep, i rozpalałem w piecu. A jak już się dobrze rozpaliło, to podchodziłem pod ladę i dostawałem jeżyka (słodka bułka drożdżowa – wtrącenie autor)

Red.: – Dziękuję za spotkanie i wspomnienia z przeszłości.

J.Y.I.: – Dziękuję. Zapraszam na koncerty

Autor: Waldemar Jabłczyński

Zdjęcia: Wiesław Radzioch

P.S. Dziękujemy  Klubokawiarni Bank za gościnność

Zdjęcie reklamy numer 0

Polecam lekarza

Krzysztof Moroz - Specjalizacja – stomatolog

Leczę zęby u doktora Moroza w II Alei już od ponad 15 lat. Z czystym sumieniem poleciłbym go każdemu, kto szuka dobrego i sympatycznego dentysty w Częstochowie. Lokalizacja jest świetna - samo centrum - warunki w gabinecie bez zarzutu (RTG, tomografia szczęki), można łatwo się umówić. Leczy zęby bardzo rzetelnie, bardzo uważa, aby nic nie zabolało, od lat zajmuje się też implantami... 

Dr n.med. Mariusz Radecki - Specjalizacja Ortopeda i traumatolog

Lekarz godny polecenia, specjalista od kolana i biodra. Pełny szacunek, duża cierpliwość i wyrozumiałość do pacjenta. Dziękujemy doktorze, że jesteś ❤

Jarosław Lemański - Specjalizacja Ginekolog

Wspaniały specjalista i człowiek, lekarz z powołania. Wizyty zawsze przebiegają w miłej i nieskrępowanej atmosferze. 

Dr Dariusz Nowak - Specjalizacja Ginekolog

Lekarz z powołania, najnowszy sprzęt w gabinecie, wizyta o umówionej godzinie, szanuje czas pacjenta, wizyta w komfortowej atmosferze. Polecam

Łukasz Kopulinski - Specjalizacja Ortopeda

Bardzo dobry diagnosta, chirurg stopy, miły, serdeczny, empatyczny, cierpliwy, polecam. 

Roman Sikora - Specjalizacja neonatologii i pediatrii

Wspaniały człowiek, pełen empatii, doskonały lekarz, profesjonalista.

Piotr Ślęzak - Specjalizacja Chirurg onkolog

Cudowny człowiek. Wspaniały lekarz, który uratował mi życie 

Marek Koffel - Specjalizacja Ortopeda

Polecam lekarza. Bardzo dobry ortopeda z Przychodni Medyk centrum, po pęknięciu nadgarstka zlecił szybko prześwietlenie, następnie szybko i bezboleśnie unieruchomił nadgarstek. Pełen Profesionalizm 

Włodzimierz Koniarski - Specjalizacja Psychiatra

Najlepszy lekarz, empatyczny, rozumie, szuka i odpowiednio dobiera leczenie. Zawdzięczam mu nowe życie. Polecam z całego serca. 

Przemysł Jasnowski - specjalizacja Chirurg ogólny i onkologiczny

Wybitny lekarz i wspaniały człowiek. Pan doktor ma ogromny szacunek do pacjentów. Częstochowa powinno być dumna, że mamy u siebie takiego Lekarza 

Dr Pawel Zejler

Jest to specjalista najwyższej rangi szczególnie w dziedzinie chirurgii ręki i schorzeń narządów ruchu. Oprócz profesjonalizmu cechuje się Pan Doktor dużą wrażliwością w podejściu do pacjenta, o czym sam miałem okazję się przekonać. Szczerze polecam i dziękuję za pomoc okazaną mi po wypadku.

Marek Harasim - Ginekolog

Lekarz kompetentny, pomocny, życzliwy i bardzo sympatyczny. Atmosfera panująca w gabinecie swobodna, wręcz rodzinna. Cierpliwie odpowiada na każde pytanie, zawsze służy pomocą. Serdecznie polecam.

Piotr Ślęzak

Bardzo fajny lekarz. Wzbudza zaufanie. Ma prawidłowej podejście do pacjenta. Usunięcie znamiona przebiegło szybko, bezbolesnie i w miłej atmosferze. Dziękuję Panie doktorze i polecam innym!

Justyna Tyfel-Paluszek

Pani doktor godna polecenia, odpowiednio zdiagnozowała moją chorobę. Bardzo pozytywna, polecam z całego serca.

dr nauk med. Paweł Molga

W porządku doktor, miły, wytłumaczył wszystko, co i jak, z poświęceniem podchodzi do pacjenta. Już teraz wiem, co robić dalej.